Słysząc słowa chłopaka, uśmiechnąłem się w..Dziwnie psychiczny sposób, po czym leniwie zamknąłem powieki, pogrążając się na kilka sekund w ciemnościach, a zaraz po tym jak je otworzyłem zamiast przerażającej czerwieni, dostrzegalne było tylko...Nic nie było dostrzegalne. Tylko ta niekończąca się czerń i pustka. Moje zdrowe zmysły powoli zaczęły odchodzić, a rozum niebezpieczne zbliżał się do niewidzialnej granicy, która rozdzielała umiejętność normalnego myślenia, do szaleństwa..Obłędu.
-Byliśmy tam także pierwszej nocy, ale Billy troszkę stchórzył i nie dał mi się pobawić z tymi endoszkieletami, a ciebie nie spotkaliśmy...haha! A ja chciałem tylko wepchać je do stroju..Nie możemy pozwolić, żeby straszyli dzieci! - powiedziałem szczerze, gdzie nie gdzie się mocno ścinając. Stawiając ciężko kroki, ruszyłem przed siebie, czując tylko natychmiastową potrzebę zrobienia komuś..Czemuś krzywdy...
-Nie, nie mamy planu....W sumie...Mamy. Wepchać te straszne endoszkielety do strojów Freddyego w backroomie, dzieci inaczej będą przerażone - wyjaśniłem, a kiedy ujrzałem zamkięte, żelazne drzwi, trochę zwątpiłem. Podszedłęm do nich i położyłem na nich zakrwawione, żółte i masywne łapki, zostawiając przy tym krwawe ślady.
-Oni nie chcą przyjąć naszej pomocy - wyszeptałem cicho, po czym wziąłem mocny zamach i pięściami uderzyłem w drzwi, lecz rozległ się tylko huk, który głuchym echem odbił się po pizzerii. Spróbowałem tego sposobu jeszcze dwa razy, jednak odpowiadał mi tylko huk, a drzwi wciąż pozostawały na swoim miejscu. Zaśmiałem się nie kontrolując w sumie tego, po czym spojrzałem na kompanów, a potem na wentylację. Byłem..No jak na niedźwiedzia przystalo dość..Masywny, więc ja nie miałem jak się zmieścić w wentylacji, ale oni...- Czekam na was w środku - oznajmiłem krótko, po czym w niezauważalny dla nich sposób zacząłem materializować się w swego rodzaju iluzję, w coś co jest widoczne, zaś nienamacalne, w coś co oni odbierali jako halucynację. Bez furii nie ptorafiłem tego dokonać zaś kiedy odzywała się moja "zła strona" ten manewr nie był trudny. Więc już bez problemu przeszedłem do ich pomieszczenia, chociaż oni mogli to zauważyć może jako...Ten cień kątem oka. To coś, co nie raz widzisz w pokoju przez ułamek sekundy, a kiedy się odwracasz nic tam nie ma. Z tą różnicą, że gdyby oni się odwrócili to...Z całą pewnością...Zobaczyli by mnie. Wielkiego żółtego niedźwiedzia z którego pustych oczodołów lała się krew i który cały pysk umazany miał w szkarłatnej mazi... Ale wciąż pozostawałem tylko halucynacją. Czymś w rodzaju cienia. Zrobienie mi czegoś w tej postaci było..Nierealne. Było niemożliwe. Ale i ja nie mogłem nic nikomu zrobić na razie w tej postaci, a bardziej...Nie chciałem. Po prostu wgapiałem się w ich plecy, czekając na moich kompanów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz